michałanioł michałanioł
1490
BLOG

Dzisiejsze autorytety

michałanioł michałanioł Społeczeństwo Obserwuj notkę 8

W trakcie korzystania z wszelkiego rodzaju mediów, na każdym kroku pojawia się ktoś kto mówi czytelnikowi, słuchaczowi lub widzowi, co i jak mają myśleć. W naszym kraju przybrało to rozmiar niemal plagi i to w stopniu graniczącym z jakimś rodzajem wręcz patologii rodem z systemów autorytarnych, w których propaganda jest normą i podstawą trwania systemu. Całą tą zbieraninę wszelkiej maści myślicieli, mędrców i proroków można w zasadzie zakwalifikować do trzech grup zawodowych, a mianowicie : artystów i celebrytów (moi ulubieńcy), dziennikarzy (aroganccy manipulatorzy) i spora grupa komentatorów i politologów. Ci ostatni są najbardziej inteligentni, ale rzadko słuchani przez większość społeczeństwa, a zważywszy na to, że są mało znani, to najczęściej służą jako pożyteczni idioci w rękach dziennikarzy.

Przyjrzyjmy się im wszystkim z bliska, może być ciekawie. Zacznijmy od „artystów” łamane przez „celebrytów”. Jest to grupa zawodowa, która w dzisiejszych czasach zdecydowanie wiedzie prym w kwestii rozpoznawalności i obecności we wszystkich mediach. Są to ludzie, którzy zarabiają gigantyczne pieniądze za udostępnianie swojego wizerunku, głosu, czy niekiedy tylko samego podpisu. Mankamentem tego sposobu na życie jest wręcz gigantyczna selekcja kandydatów na piedestał, a do tego bezustanna konkurencja ze strony modeli nowszych lub po prostu bardziej rzucających się w oczy. I właśnie rzucanie się w oczy, jest czynnikiem decydującym o karierze. Jeżeli widz cię nie widzą, to się tobą nie interesują i w związku z tym, ty nie zarabiasz. W efekcie czego ta grupa zawodowa cały swój wysiłek poświęca na wzbudzanie zainteresowania. Pół biedy jeżeli to się tylko sprowadza do ekscesów. Głupota z reguły imponuje tylko kompletnym matołom, a ci najczęściej nie biorą większego udziału w jakichkolwiek przejawach aktywności społecznej, oprócz okazjonalnych bójek z kibicami konkurencyjnej drużyny, lub maksymalnie dwu, trzy wyrazowych wpisach na portalach społecznościowych. Całe zdania to już jest wstrząs dla ich szarych komórek. Dlatego też artystyczna brać, by zwiększyć swoją siłę rażenia, decyduje się na ekscesy erotyczne. Tu trzeba przyznać, to już ma wzięcie! Chyba każdy facet lubi sobie od czasu do czasu popatrzeć na roznegliżowane aktorki, chociaż po prawdzie, to nie wszystkie mają kształty, które zwalają z nóg, ale w sumie mieszczą się na wyższym pułapie urody. Płeć brzydsza ma trochę gorzej, więc w zasadzie ima się każdej techniki po trochu. Technika pierwsza i druga ma ograniczenia wiekowe, bo po prostu na pewnym etapie życia nie wypada już robić sobie zdjęć lub na przykład upijać się w klubach, bo może to być odebrane jako coś niesmacznego lub żenującego i wtedy dochodzimy do techniki trzeciej. Jest nią udawanie mędrca. Co jakiś czas pokazuje się taki lub taka w mediach i sili się na bardzo inteligentne wypowiedzi, używa całej masy trudnych słów, najczęściej górnolotnych z nutką uduchowienia. Wszystkie te zabiegi mają na celu przedstawić mówiącego w aurze ponadprzeciętnej inteligencji i doświadczenia, która pozwoliła mu na osiągnięcie wyższego poziomu zrozumienia świata, co oczywiście ma mieć automatycznie przełożenie na jakość wyciąganych wniosków. Z racji tego, że współczesna sztuka medialna to kosztowna impreza, a znane buzie sobie nieźle liczą za każdą godzinę, konieczni są sponsorzy. A teraz kto ma dostatecznie dużą kasę by coś takiego za sponsorować : „szuje”, politycy i biznesmeni. Spośród nich wszystkich tylko ci ostatni mogą być naprawdę wrażliwi na sztukę, ale biznesmen nie ma złudzeń, że czasami trzeba się jakoś wkupić w łaski polityków. Wracając do finansowania tak zwanej sztuki, mechanizm jest następujący. Artysta chce pieniędzy na podtrzymanie swojej kariery medialnej, więc polityk mu mówi że mu je da, ale w zamian chce by ten go chwalił i popierał. Ten się zgadza, a polityk idzie do biznesmena mówiąc, że ten ma dać pieniądze na te artystyczne fanaberie, bo jak nie da, to mu się może biznes skończyć. Biznesmeni to z reguły ludzie racjonalni, więc dla świętego spokoju dadzą tą łapówkę na cele artystyczne. Co do „szuji”, to jest to niespójna grupa, ale łączy ją brak zasad etycznych i skłonność do wykorzystywania innych, bardzo często to są to ludzie zajmujący się mętnymi interesami na styku polityki i biznesu, co czyni ich nawet bardziej podatnymi na różnego rodzaju nieformalne układy i wynikające z tego płatności.

Akcja się zawiązała i teraz mamy kolejny akt dramatu, a mianowicie artysta zaczyna mówić. Na scenie pojawia się delikwent opromieniony swoimi dotychczasowymi osiągnięciami w uprawianej dziedzinie sztuki i zaczyna wygłaszać wersety pochwalne ku czci swojego zleceniodawcy, a kiedy kończy, na scenie pojawia się sam zleceniodawca, który w glorii chwały wkracza przed oszołomioną publikę i grzeje się w blasku swojego przedmówcy. Obaj promienieją blaskiem i obaj wskazują drogę zmęczonemu i znużonemu pospólstwu. Dobra. Starczy. Ta ściema dość szybko przestała robić pożądane wrażenie, ale czasami ciągle jest praktykowana dla podtrzymania osiągniętych efektów, w końcu grosik do grosika, procencik do procencika i może się uda na następną kadencję. Tą taktykę stosowano z naprawdę znanymi twarzami, swoiste „Wejście Smoka”. Ponieważ ludzie zaczęli się orientować, że się robi ich w wała, zdecydowano się na nowe zagranie. Mędrcy mieli się wypowiadać w różnych programach dyskusyjnych typu talk-show. Miało to stworzyć wrażenie, że te poglądy są efektem głębokiej refleksji. No, tu trzeba przyznać, ta technika okazała się dużo skuteczniejsza i to na kilka lat. Ktoś dobrze pomyślał. Ale pojawił się efekt uboczny. Brać artystyczna zorientowała się, że z tego jest kasa i zaczęli się wyrywać nieproszeni. Zaowocowało to dość komicznymi i raczej żenującymi sytuacjami, gdy znana buzia zaczęła serwować dość mierne komplementy wpędzając w zakłopotanie potencjalnego zleceniodawcę, oczywiście mając nadzieję że coś spadnie jej z pańskiego stołu. W ekstremalnej formie na bankietach poparcia, był taki spęd gwiazd, że nawet na rozdawaniu nagród medialnych tylu ich nie bywało. Największym rozczarowaniem w tym środowisku jest to, że część tych celebrytów naprawdę uwierzyła, że są autorytetami. Zaczęli na masową skalę zajmować się polityką i komentować wszystkie sprawy, co do których nie mają najmniejszych kompetencji. Żeby było żałośniej to byli to z reguły ci, których gwiazda już nieco przybladła, a żeby było śmieszniej ciągle serwując dość bełkotliwe wypowiedzi w nadziei że długość przełoży się na jakość. A mnie się zawsze wydawało, że im prostsze tym lepsze.

Teraz się zajmiemy dziennikarzami. We wstępie nazwałem tą grupę zawodową aroganckimi manipulatorami i się nie wycofuję z tego. Są to ludzie bardzo inteligentni, wykształceni i powinni być dobrze zorientowani nie tylko w sprawach związanych z funkcjonowaniem państwa, ale także całego świata. Jednocześnie aspirują do roli trybunów ludu, dostarczycieli rzetelnych i obiektywnych informacji, a wręcz strażników dobra współobywateli. No i tutaj zaczyna się problem, bo jak tu pogodzić dobro współobywateli z promowanie zjawisk szkodliwych i patologicznych. Niestety zarzutów będzie więcej, ale po kolei. Pierwszy zarzut dotyczy podawania półprawd. Jest to jedna z metod manipulacji, a sprowadza się do wybierania spośród wielu faktów dotyczących danego zdarzenia tylko tych, które nie zaszkodzą promowanym zjawiskom lub ośmieszą przeciwników tych zjawisk. Daleko nie trzeba szukać, sprawa z trybunałem konstytucyjnym. Przez pierwszych kilkanaście dni w mediach informowano tylko o niedemokratycznych działaniach obecnej ekipy, a nawet nie zająknięto się o machlojkach poprzedniej ekipy przy wyborze dodatkowych sędziów pod koniec kadencji poprzedniego sejmu, a na długo przed zakończeniem kadencji urzędujących sędziów. Taktyka się posypała jak się zrobiło o tym głośno, a coraz więcej ludzi zaczęło o tym mówić i już nie dało się nikogo zakneblować.

Teraz drugi zarzut dotyczący ośmieszania przeciwników politycznych lub poglądów. W zasadzie to tutaj nie ma się co rozpisywać, bo trzeba być wyjątkowym imbecylem by tego nie dojrzeć w telewizji, radiu czy gazecie, ale warto się zastanowić jakimi ludźmi muszą być dziennikarze i osoby publiczne, które się decydują na takie świństwa. Tutaj koronnym przykładem będzie zmarły prezydent Lech Kaczyński. Przez kilka lat jego prezydentury w zasadzie był stale ośmieszany. Szydzono w mediach z jego niewielkiego wzrostu, okrągłej twarzy, faktu że był bliźniakiem i wpadek słownych. „Irasiad” to nawet wycinano z kontekstu i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wmontowywano to na każdym kroku. Brakowało tylko podkładu dźwiękowego ze śmiechem, charakterystycznego dla angielskich seriali komediowych. A najdziwniejsze jest w tym wszystkim, że jedyny rzeczowy argument krytykujący jego działalność polityczną usłyszałem w prywatnej rozmowie od mojego dziadka. Nie przypominam sobie żadnego argumentu na podobnym poziomie, który zaprezentowano by w mediach. Żeby nie być gołosłowny przytoczę argumentacje mojego dziadka, a mianowicie według dziadka, polityka zagraniczna naszego kraju zaowocowała zbyt wieloma konfliktami, a uważał że lepszym rozwiązaniem byłoby budowanie płaszczyzn porozumienia z zagranicznym partnerami. Moja kontrargumentacja była taka, że płaszczyzny porozumienia powinny być oparte na równorzędności partnerów, a nakłonienie ich do traktowania nas równorzędnie zawsze będzie wywoływało konflikty z zagranicą. Dalsza rozmowa zeszła na inny temat, bo babcia przyniosła ciasto. To tak na marginesie, a wracając do podkreślania wpadek, to następny prezydent miał moim zdaniem gorsze. Od razu na myśl przychodzi mi „shogun” i jeżeli dobrze pamiętam to wypowiedziany w japoński parlamencie. To mniej więcej tak jakby jakiś gość z drugiego końca świata u nas palnął wstawkę w rodzaju „ te, hetman choć tu”. Przekręcenie imienia czworonoga to mniejsza wpadka niż drwiny przy użyciu elementu tożsamości narodowej gospodarzy.

Kolejnym przykładem na ośmieszanie jest promocja wszelkich patologii obyczajowych. Od lat krytykowane jest przywiązanie do tradycji judeochrześcijańskiej i wynikających z niej norm moralnych i norm życia społecznego. W zamian promuje się wszelkiej maści ekscesy seksualne i wręcz zboczenia jako właściwszą alternatywę w życiu codziennym. Ten powszechnie obowiązujący w mediach nowy model społeczny wręcz przedstawiany jest jako coś na kształt nowego objawienia. Jednocześnie pojawiają się różnego rodzaju mówcy, których intencje są dla mnie trochę niezrozumiałe i mam wrażenie że ci ludzie przeżywają jakąś wewnętrzną niespójność psychiczną. Obsesyjnie winią za wszystko Kościół Katolicki, a żeby było ciekawie często nie odrzucają Dekalogu, albo odczuwają wręcz pewien dyskomfort gdy są zmuszeni przez otoczenie do podpisania się pod postulatami poprawnymi politycznie z rodzaju tych tolerancyjnych. Co nie przeszkadza środowisku medialnemu w wykorzystywaniu ich do zwalczania wartości chrześcijańskich. A prawdę mówiąc, mówcy z obsesją nie są przez nikogo zmuszani do chodzenia na mszę. Mogą iść na piwo lub pojeździć na rowerze i nikt im złego słowa nie powie. Wolą jednak karmić swoje obsesje. Dodatkowo jest cała masa epitetów i sugestii, np. moherowy, zacofany, kartofel, zaściankowy itp. A tak zdrowo myśląc, to jak wielu z czytających chciałoby aby ich dzieci dorastały w świecie reprezentowanym przez paradę równości, a ilu w świecie reprezentowanym przez wasze babcie i dziadków.

Zarzut trzeci dotyczy spraw międzynarodowych, a dokładniej braku rzetelnych informacji o tym co nam się opłaca. W zasadzie przez ostatnich kilka lat brać dziennikarska bezustannie sugerowała, że wszystko co wymyślą w Brukseli i Berlinie jest dla naszego dobra. Mnie najmocniej w oczy rzuciło się to przy sprawie uchodźców. Problem ten stał się głośny na kilka miesięcy przed wyborami parlamentarnymi. Do wyborów stale obowiązywała narracja tolerancji i humanitaryzmu, a wszelki głosy mówiące o zagrożeniu ze strony muzułmanów, ich religii i kultury były wręcz wycinane z ogólnego przekazu. Ludzie którzy mieli odwagę głośno o tym mówić, to między wierszami sugerowano wręcz by ich zamykać w psychiatryku, nie mówiąc już o różnych próbach podważania ich wiarygodności. Na szczęście środowisko dziennikarskie przeceniło swoje możliwości wpływania na społeczeństwo. Okazało się, że doświadczenia historyczne naszego narodu wręcz wypaliły w naszym instynkcie samozachowawczym umiejętności wyczuwania zagrożenia. Wojująca poprawność polityczna działała za krótko i nie zdążyła nas pozbawić rozumu. Społeczeństwo zidentyfikowało niebezpieczeństwo, a najważniejsze, że nie dało sobie wmówić że go nie ma. Prawdopodobnie gdyby przy władzy pozostała PO, od 1 stycznia wjeżdżałyby do Polski całe transporty arabskich mężczyzn i chłopców, a prawdę mówiąc wolę żeby gwałcili w Berlinie niż w Warszawie. Najpewniej na siedmiu tysiącach by się nie skończyło, chociaż realia zmieniają się tak szybko, że nie wiadomo co nam przyniesie ten rok, ale przynajmniej na razie w tej kwestii jesteśmy trochę bardziej bezpieczni niż Niemcy.

Powracając jednak do zarzutu, niewierze że dziennikarze nie byli świadomi tego zagrożenie i nie brali go pod uwagę. I w tym momencie dochodzę do niepokojących wniosków dotyczących tej grupy zawodowej. Ponieważ ich działania były najzwyczajniej szkodliwe dla zwykłych obywateli, wygląda na to że ci ludzie przedkładają swoje osobiste, egoistycznie pojmowane cele nad dobro ogółu. Mam tutaj na myśli karierę oraz gratyfikacje pieniężne. To jeszcze nie jest tak bardzo bulwersujące, ale już w połączeniu z rolą autorytetów jaką sobie sami przypisują, zaliczenie ich do grona jednostek i organizacji społecznie szkodliwych jest wręcz uzasadnione. Jest to mocne stwierdzenie, ale po prostu nie znalazłem lepszego, dosadniejszego słowa na określenie tej postawy. Nie potrafię pojąć jak ci ludzie byli gotowi sprowadzić coś takiego na swoich własnych rodaków. Uważam, że są to słowa mocne, ale niestety nie za mocne. Obserwując z boku, wyglądało to tak jakby mieli realizować wytyczne propagandowe w celu zabezpieczenia zachodnioeuropejskiej racji stanu, albo propagowania jedynej właściwej wizji socjalizmu w wydaniu zachodnioeuropejskim. Najbardziej odrażająca jest w tym ochoczość z jaką się za to zabrali. Zważywszy na poziom intelektualny tego środowiska, ilości informacji i opracowań do jakich mają dostęp, nie znajduję nawet jednego argumentu stawiającego to środowisko w nieco lepszym świetle. W tym kontekście pojawiające się tu i ówdzie propozycje pozbawienia zagranicznego kapitału możliwości posiadania jakichkolwiek mediów w naszym kraju jest chyba jednym z ważniejszych spraw do przeprowadzenia. Tym bardziej, że inne kraje podobne przepisy mają u siebie, np. Niemcy.

Teraz kolejny zarzut. Pisałem już o wybieraniu tylko tej części faktów dotyczących danych zdarzeń, które odpowiadają promowanym poglądom. Sęk w tym, że w wielu sytuacjach pewne zdarzenia są po prostu przemilczane. Tym razem także przykład z zagranicy, a mianowicie noc sylwestrowa w Kolonii w Niemczech. Gdyby nie skala napaści seksualnych na kobiety ze strony przybyszów z Bliskiego Wschodu, prawdopodobnie wszystko zostałoby zamiecione pod dywan. Z resztą próbowano to zamieść przez kilka dni, tyle tylko, że dywan okazał się za mały i chyba któregoś pismaka ruszyło sumienie, a później informacje się posypały i to w skali kompletnie niespotykanej. Mało tego, że okazało się iż podobne ataki miały miejsce nie tylko w Niemczech, ale także w Finlandii, czy Szwecji. Dodatkowo okazało się, że to nie jest problem zupełnie nie znany. Wcześniej takie sytuacja także miały miejsce, ale na mniejszą skalę, nie taką masową i na dodatek zatajano te fakty już od dawna. Nikt w mediach o tym nie mówił.

Na naszym rodzimym podwórku z powodzeniem będzie można przytoczyć przykład związany z wyborem dwóch dodatkowych sędziów do Trybunału Konstytucyjnego za kadencji PO. Niech wszyscy się teraz zastanowią czy gdziekolwiek w mediach zaraz po ich wyborze, słyszeli o wątpliwościach co do zgodności z prawem ich wyboru. Jestem przekonany, że odpowiedź w większości wypadków będzie „nie” i ja również się do nich zaliczam. Część osób może powiedzieć, że wtedy takich wątpliwości nie było, ale bądźmy szczerzy, taka argumentacja ubliża inteligencji każdego. Część osób może powiedzieć, że były ważniejsze sprawy, ale przecież teraz też są ważniejsze sprawy, a jakoś dziennikarze usiłują ze sprawy TK zrobić sprawę niemal zamachu stanu, w czym zwłaszcza niemieccy politycy im pomagają. Informacje dotyczące tego wyboru wypłynęły dopiero wtedy, gdy się zrobiło zamieszanie wokół TK. Teraz należałoby zadać pytanie dlaczego wcześniej o tym nie mówiono. Odpowiedź wydaje się prosta, a mianowicie, każdy który chociaż trochę rozumie reakcje społeczne zdaje sobie sprawę że działania ówczesnego sejmu postawiłyby rządzącą partię w złym świetle. Misternie tkana legenda ugrupowania postępowego, nijak się miała do takiego działania. Zaczęli zachowywać się po prostu pazernie, byle tylko zachować wpływy i władzę. W tym kontekście nie dziwię się następnej ekipie, że poszła po bandzie i postanowiła wszystko przerobić. Przypuszczam, że w planach PO było za pomocą Trybunału Konstytucyjnego unieważnianie zmian mogących zagrozić ich interesom, lub interesom ich mocodawców. Może nawet planowano unieważniać wszystkie reformy, po to tylko by przedstawiać nową władzę jako ugrupowanie niezdolne do jakichkolwiek konstruktywnych działań. W sumie sensownie kombinowali, ale na szczęście słabo to zaplanowali, bo następcy się zorientowali i od razu zaczęli robić porządki. Ale wracając do tematu, sprawa miała miejsce na kilka tygodni przed wyborami parlamentarnymi i przez tych kilka tygodni tematu w mediach nie było, a kiedy wreszcie się pojawił zaczęto stosować techniki z zarzutu pierwszego. Przemilczenie faktu nadużyć ze strony odchodzącej ekipy, był jawną manipulacją, która miała na celu utrzymanie społeczeństwa w błogiej nieświadomości i tym samym zwiększenia szans poprzedniej ekipy na dalsze kręcenie lodów. To co się wyrabia w mediach w zasadzie można porównać do wytycznych Goebbelsa, nawiasem mówiąc też Niemca, a więc mówić tylko to co pasuje, nie mówić tego co nie pasuje, a każdego kto się sprzeciwia lub ma inne poglądy, ośmieszać i szkalować jak się tylko da.

Na samym końcu zajmiemy się wszelkiej maści komentatorami i politologami. Są to ludzie, którzy zawodowo zajmują się opisywaniem procesów politycznych, ich konsekwencji i następstw. Problem polega jednak na tym, że o ile z opisywaniem przeszłości nie mają kłopotów, to już jednak z wyciągnięciem jakiś wniosków na przyszłość jest dużo gorzej. Jeżeli się ich trochę posłuchać, to w zasadzie wszyscy maja inne zdanie i to we wszystkich kwestiach. Ta różnorodność jest dość ciekawa, tylko zaczynam się zastanawiać czy jest w tym jakiś sens. Skoro mamy tak absurdalną różnorodność w ocenie teraźniejszości, a nie mówiąc już o przyszłości, to rola tych ludzi w mediach sprowadza się ubarwienia czasu antenowego pomiędzy filmami lub rozgrywkami sportowymi. Chociaż po prawdzie, to od jednego słowa wypowiedzianego przez polityka, nawet na niskim szczeblu może zależeć więcej niż od całego sezonu w danej dyscyplinie sportowej. W związku z tym może nie będę aż tak bardzo tępił ludzi zajmujących się badaniem procesów politycznych, bo zajmują się dużo ważniejszymi sprawami niż większość społeczeństwa. Nie zmienia to jednak faktu, że kiedy pojawiali się w mediach to z reguły wybierani byli ci, którzy mieli poglądy spójne z promowaną linią mediów. Osoby nie zgadzające się na dane sprawy zapraszane były rzadziej, a na dodatek na wstępie starano się je przedstawić jako przedstawicieli tej grupy zacofanej, moherowej. Na szczęście ten drugi zabieg nie za bardzo udało się zrealizować, bo jednak ci ludzie reprezentują już wysoki poziom intelektualny, często przewyższający dziennikarzy, a to czyni z nich wyjątkowo trudnych przeciwników, nawet w rozmowie na żywo, przed kamerami. Niestety raz za razem, ktoś z tej grupy zawodowej zaczyna pożądać zainteresowania mediów i próbuje się wkupić w ich łaski publikując analizy niemal na zamówienie. Takie działania podważają wiarygodność tego co mają do powiedzenia wszyscy komentatorzy, dlatego uznanie ich za autorytety jest chyba nie możliwe, ale muszę przyznać że ze wszystkich do tego miana aspirujących, ci ludzie mają najlepsze kwalifikacje.

Oczywiście w każdej z wymienionych w tym tekście grup zawodowych znajdą się osoby, których działania i prezentowane postawy nie będą nosić znamion fałszu. Niestety takich osób można znaleźć naprawdę mało. Samo to sprawia, że w zasadzie publicznych autorytetów nie ma. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Chyba to drugie, bo większość ludzi albo nie ma czasu na wyrobienie sobie właściwej opinii, albo przyjmuje za dobrą monetę to co usłyszy od ładnie ubranej pani lub pana na ekranie. To znowu oznacza, że można ludziom włożyć do głowy każdą bzdurę, wystarczy to wystarczająco długo powtarzać, a o zgrozo, nikt z gadających nie ponosi za to odpowiedzialności. Konsekwencje zawsze spadną na zwykłych obywateli. Niestety mamy „wolność słowa”, a raczej „samowolę słowa” i to tylko dla wybranych.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo